Czy Chrystus pomoże w medytacji

 Na ezoforum.pl w dniu 8.12.2019 o 10:47, Murugan napisał:

„Tu mamy do czynienia z kontemplacją a nie medytacją, Chrystus w medytacji nie pomoże, nie wejdzie się w ten sposób w stan medytacyjny, raczej będzie rozpraszał, komplikował, ponieważ właśnie taki wokół niego stworzył się egregor, ale kontemplować jak najbardziej można, jego słowa, nauczanie. Żebym nie został źle zrozumiany, nie o to chodzi, że postrzegam Chrystusa negatywnie, wręcz przeciwnie, tylko akurat w medytacji nie pomoże, bo jakby nie współgra z tym zagadnieniem, nie rezonuje, w medytacji może pomóc Budda, Śiwa, bo to jakby symbole medytacji, istoty z nią na stałe powiązane. Miłość np, szlachetna idea, ale jak dla mnie też się w medytacji nie sprawdza, koncentrowanie się na miłości powoduje mierne efekty we wchodzeniu w głębokie stany medytacyjne. ”

Moja odpowiedź:

Jeśli mielibyśmy dokładnie określać „z czym mamy do czynienia” (w sensie praktyki duchowej), to trzebaby najpierw ustalić słownik pojęć: co nazywasz medytacją, a co kontemplacją.

Ja tu krótko: medytacja jest narzędziem mającym na celu aktywne wychodzenie ku Bogu za pomocą umysłu i woli, a kontemplacja jest stanem kiedy to Bóg wychodzi ku człowiekowi z darem obecności miłości i pokoju.

Kontemplacja pojawia się jako rezultat medytacji i nie jest zasadniczo różna od tej w medytacji. Medytacja, modlitwa kontemplatywna i kontemplacja to synonimy tego samego, a my dzielimy włos na czworo.

To co propornuję w tym temacie to właściwie Lectio divina, czyli święte czytanie Pisma, na które składają się generalnie cztery fazy. Zaczyna się lekturą Pisma świętego (np. fragmentu, który proponuję co miesiąc albo dowolnego innego), po nim następuje refleksja nad Słowem, a następnie pełna uczucia modlitwa do Boga. W końcu przychodzi kontemplacja, czyli pełne pokoju odpocznienie w Bogu, doświadczenie Jego obecności i miłości. Między tymi etapami przechodzi się naturalnie i płynnie, ALE…

Między końcem modlitwy a doświadczeniem obecności Boga jest ten istotny akt, o który właściwie się tu rozchodzi, który decyduje o tym, czy doświadczysz Boga czy zostaniesz sam ze sobą, swoimi rozważaniami i modlitwami, ale niestety bez wejścia w Jego obecność.

Ten akt lub moment, jeśli chcesz znowu definiować, można określić jako medytację kontemplatywną. Jest to po prostu otworzenie drzwi Chrystusowi, który wówczas mówi:

„Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.”

Bóg szuka ukochanego dziecka bardziej, niż ono szuka Jego. Spotykają się w przybytku Boga – ludzkim duchu, przez Jego Syna, Jezusa Chrystusa, w relacji miłości – Duchu Świętym… Tego trzeba doświadczyć, bo opisać się nie da.

Niemniej chodzi o wejście w relację i doświadczenie Jego obecności, Jego żywej Osoby, a nie jakiegoś „głębokiego stanu umysłu”, który właściwie nic nie zmienia, bo jest po prostu pusty.

Bo widzisz… Jezus Chrystus jest osobą z krwi i kości, ze swoją duszą i Bóstwem, jako Jednorodzony Syn Boga Ojca i Maryi (Miriam) z Nazaretu, który począł się w Jej łonie z Ducha Świętego, urodził się w ciężkich i ubogich warunkach w zimnej grocie, nauczał Słów Boga, czynił znaki i cuda, został ukrzyżowany, umarł, zmartwychwstał i wstąpił do Nieba, zasiadając jako Król królów i Pan panów na Tronie Boga Ojca, po Jego prawicy. Wszystko po to, żeby ci, którzy w Niego uwierzą, Jego uczniowie, mieli drogę do Nieba, do Życia wiecznego, żeby przeżyli swoje ziemskie życie w prawdzie i sprawiedliwości, żeby zostali odkupieni ze swoich grzechów i w końcu zbawieni.

Jeżeli zwracasz się szczerze w sercu do Jezusa, to spotkasz właśnie Jego – bez obaw o jakieś hipotetyczne egregory. Czy myślisz, że Ten, który umiłował człowieka aż po oddanie własnego życia za niego, a do którego należy wszelka władza w niebie i na ziemi, pozwoliłby sobie na ograniczenie dostępu do Siebie przez jakieś ludzkie twory myślowe?… Nie ma czegoś takiego jak egregor Jezusa w sensie żywej istoty, stworzonej przez myśli i wierzenia ludzi. Po prostu nie ma (dokładnie tak jak nie ma egregora np. Twojej osoby, tylko dlatego, że ludzie z Twojego otoczenia o Tobie myślą i mają o Tobie jakieś przekonania – jako człowiek masz swoje ciało, duszę, ducha – tyle). Są za to same myśli o Jezusie w naszych głowach, są uprzedzenia oraz błędne i zakłamane przekonania o Jezusie, które ludzie mają w swoich umysłach, a które blokują na otworzenie drzwi serca przed prawdziwą Osobą Jezusa Chrystusa i na jedność między współwierzącymi w Niego.

Nie mylmy celu z narzędziem, traktując samą „medytację” jako cel… kiedy jest to tylko narzędzie. Odpowiedz: po co i w jakim celu „wchodzić w głębokie stany medytacyjne”? Żeby czego lub kogo doświadczyć? Jaką relację pogłębiać? Żeby co w tym czasie budować i do czego dążyć? Słowem: po co?

Zadałeś sobie te pytania kiedy podejmujesz jakiekolwiek działanie, a tym bardziej praktyki duchowe, które mogą nieść za sobą szczególnie dotkliwe konsekwencje, zarówno w dobrą, jak i w złą stronę?

A może bezwiednie idziesz za ezo-mędrcami i pseudo-nauczycielami po przeczytaniu kilku książek i artykułów, które poprowadzą do wycięcia świadomości własnego istnienia, osłabienia rozumu i zabicia zdolności myślenia, a ostatecznie pogrążenia się w niebycie podobnym do głębokiego snu, nad którym tracisz jakąkolwiek kontrolę? To ma być doświadczenie Życia i rozwój duchowy? Jak dla mnie taka praktyka to dążenie do duchowej śmierci, z której nie ma zmartwychwstania, bo nigdy nie było jakiegokolwiek odniesienia do Tego, który wskrzesza i relacji z Tym, który wskrzesza do Życia wiecznego.

Dusza żyje w pełni kiedy ma relację miłości z Bogiem, swoim stwórcą i z Jego stworzeniem. Jeśli miłość u Ciebie „powoduje mierne efekty we wchodzeniu w głębokie stany medytacyjne”, to dobrze Ci radzę: daj sobie spokój z tymi stanami, a skup się raczej na budowaniu relacji miłości z Bogiem i ludźmi, bo bez miłości jesteś niczym. W NT cały rozdział 13-sty 1-go listu do Koryntian o tym mówi, przeczytaj.

Wytłumacz dlaczego Jezus miałby rozpraszać, a „może pomóc Budda, Śiwa”? Argument o „symbolach medytacji” w ogóle mnie nie przekonuje, bo dla mnie największym symbolem medytacji, modlitwy, ofiary i jakiejkolwiek praktyki duchowej w ogóle jest Jezus Chrystus, Syn Boga Ojca, który najlepiej zna Ojca i to, co się Jemu podoba.

Czyżby Jezus był gorszym Nauczycielem od wymienionych przez Ciebie postaci i miał jakieś braki we własnej medytacji, skoro nie mógłby pomóc? On wszystko może, ja osobiście doświadczyłem Jego obecności i mocy wiele razy i na tej podstawie wiem doskonale, że Jezus może pomóc we wszystkim, jesli tylko Ty poprosisz, a On zechce.

Jezus jest Synem Boga, Tym, który pernamentnie, przed czasem (przed stworzeniem) i cały czas (po stworzeniu) przebywa w jedności z Ojcem! Powiedział o tym np.: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy.” (J 10, 30).

Znasz głębszą formę medytacji, kontemplacji, modlitwy czy czegokolwiek chcesz, niż bycie JEDNOŚCIĄ Z BOGIEM ODWIECZNIE I NA WIEKI?!

No i tyle w temacie.

Medytacja z Jezusem: czego szukacie?

Temat przewodni na dzisiaj: J 1, 35-38.
Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: „Oto Baranek Boży.”
Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem.
Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich:

„Czego szukacie?”